Rozdział 37 „Opadające płatki”
FDR, jak nazywano trzydziestego drugiego prezydenta Stanów Zjednoczonych, spędził swój ostatni wieczór w skromnym domku letniskowym wśród sosen w słynącym z gorących źródeł uzdrowisku w Georgii. Roosevelt, który sprawował funkcję prezydenta od 1933 roku, wyjechał z Waszyngtonu, gdy ostatnie płatki wiśni Somei-yoshino, podarowanych przez Japonię w 1912 roku, opadały na ziemię nad Potomakiem. W tak zwanym „małym Białym Domu” w Warm Springs prezydent miał nadzieję odzyskać siły po serii chorób i wojennych kryzysów, które wyraźnie wyczerpały sześćdziesięciotrzyletniego przywódcę narodu.
Tymczasem daleko na Pacyfiku dziesiątki tysięcy amerykańskich marynarzy zgromadzonych na okrętach w pobliżu tropikalnych wysp japońskiego archipelagu Okinawa przygotowywało się do inwazji. Na niszczycielu USS „Whitehurst” dwaj młodzi ludzie – Irving Paul z Tucsonu w Arizonie i Odell „True” Lofton z wiejskiej osady Dennard w Arkansas – pełnili służbę radiolokacyjną. Wraz z dwustu jedenastoma innymi utrudzonymi wojną marynarzami na pokładzie mieli nadzieję wykryć japońskie samoloty, zanim zdążą one zbombardować długi konwój okrętów zaopatrzeniowych.
Około 1000 kilometrów na północ od USS „Whitehurst”, w pobliżu Bazy Lotniczej Chiran kapitan Toshio Anazawa leżał na wypełnionym słomą futonie przykryty cienkim kocem i myślał o swojej dziewczynie, Chieko Sonoda. „Kwiaty wiśni już tutaj opadły” – pisał dwudziestotrzyletni absolwent Uniwersytetu Chūō. „Młode zielone listki, które tak lubię, wkrótce rozpoczną nową wiosnę”. Tuż obok, w drugim stożkowatym szałasie, dwudziestosześcioletni kapitan Seiichi Kishi pisał wiersz dla swoich rodziców:
Kwiaty wiśni opadają
Jeden po drugim
I ja chcę odejść
Pozostawiając ślad
W kraju Yamato.
Anazawa i Kishi wiedzieli, że nazajutrz, 12 kwietnia 1945 roku, staną w obliczu śmierci. Nie mieli wyboru, bo ich los został przypieczętowany wiele miesięcy wcześniej. Nie umierali po prostu za Japonię. Umierali za sto dwudziestego czwartego cesarza kraju – umierali, by chronić system imperialny, którego korzenie jakoby sięgały wstecz do czasów cesarza Jinmu z roku 660 p.n.e.
Tego wieczoru Anazawa i Kishi wraz ze swoją jednostką kamikaze świętowali wieczór pożegnalny, opróżniając butelki sake i śpiewając wojskowe piosenki, jak najgłośniej potrafili. Najpopularniejszą była „Bracia kwitnącej wiśni” (Dōki no Sakura), której inną zwrotkę odśpiewał mój ojciec siedemdziesiąt lat później na łóżku w domu opieki.
Ty i ja jesteśmy braćmi kwitnącej wiśni
Kwitnącymi razem w ogrodzie akademii wojskowej
Jak przekwitłe płatki, ulecimy z wiatrem
By polec chwalebnie za naszą ojczyznę.
Kiedy piloci wstali około szóstej rano, ubrali się w mundury bojowe i zostali odwiezieni do bazy lotniczej. Wypili po czarce mocnej tradycyjnej wódki shōchū i z okrzykiem Tennō Heika Banzai! („Niech żyje cesarz!”) wsiedli do kokpitów załadowanych bombami myśliwców Nakajima-Ki 43.
Anazawa przewiązał wokół szyi białą chustę, podarowaną przez Chieko. List do niej, który dokończył poprzedniej nocy, był spokojny i beznamiętny:
Ja, Anazawa, już nie istnieję w rzeczywistym świecie. Od tej chwili ty musisz żyć każdą chwilą rzeczywistości. Nie marnuj czasu na zajmowanie się przeszłością. Znajdź nowe drogi do szczęścia w przyszłości.
Shōko Maeda, piętnastolatka ze szkoły średniej dla dziewcząt w Chiranie, wraz z innymi uczennicami przyglądała się, jak jego samolot przed odlotem manewruje na jednym z pasów startowych. Potem zapisała w swoim dzienniku:
Samolot Anazawy przejechał tuż przede mną. Wszystkie machałyśmy gałązkami wiśniowymi na pożegnanie. Anazawa, w opasce na głowie, uśmiechał się i raz za razem salutował. KLIK! Obejrzałam się, słysząc odgłos za sobą, a to fotograf zrobił nam zdjęcie. Stałam tam jeszcze dłuższy czas, wpatrując się w niebo na południu. Moje oczy napełniły się łzami.
To zdjęcie stało się ikoną. Wykonane przez fotografa stojącego za Maedą, przedstawia tak zwane Nadeshiko (dosłownie „goździki”), zebrane wzdłuż pasa startowego i wymachujące gałązkami wiśni na pożegnanie przejeżdżających obok pilotów. Opublikowane w wydawanej w Osace gazecie „Mainichi” we wtorek 17 kwietnia 1945 roku, po wojnie zostało objęte cenzurą i potajemnie zachowane przez redakcję do czasu aż w latach sześćdziesiątych mogło się ukazać ponownie.
Metaforyka kwitnącej wiśni była oczywiście czystą propagandą, mobilizującą społeczeństwo w czasie, gdy mogło się wydawać, że losy wojny na Pacyfiku nadal się ważą. W rzeczywistości Japończycy już dawno przegrali „wojnę wiśniową”, która nieuchronnie zmierzała do nuklearnego finału.
Czwartek 12 kwietnia 1945 roku był jednym z wielu tragicznych dni w końcowej fazie wojny, ale śmierć Roosevelta wskutek udaru mózgu nadała mu szczególne znaczenie. Tego wieczoru został zaprzysiężony wiceprezydent Harry S. Truman. Do końca dnia zginęli Anazawa, Kishi i czterdziestu innych pilotów kamikaze. Rozbili się w zderzeniu z okrętami marynarki Stanów Zjednoczonych albo zostali zestrzeleni w drodze do swoich celów. Tego dnia straciło życie ponad 200 żołnierzy amerykańskich na pokładzie co najmniej siedemnastu okrętów marynarki Stanów Zjednoczonych, które zostały trafione przez japońskie samoloty. Wśród poległych było czterdziestu dwóch członków załogi USS „Whitehurst”.
– Tokijska Róża [popularne określenie japońskich spikerek nadających audycje propagandowe w języku angielskim] ostrzegła nas poprzedniej nocy, że szykuje się zmasowany atak kamikaze – wspomina James Nance, Teksańczyk, który znajdował się na pokładzie USS „Whitehurst”. – Samobójcy nadlecieli z rykiem silników i śmiercią w sercach. Około wpół do trzeciej po południu pisałem list do żony, Kathryn, gdy rozległ się alarm ogólny i wszyscy popędziliśmy na stanowiska bojowe. Zobaczyliśmy pięć bombowców nurkujących, które zbliżały się od zachodu.
Jeden z nich miał ze sobą pięćsetfuntową bombę z opóźnionym zapłonem, która eksplodowała kilkanaście metrów od burty okrętu z taką siłą, że ponad trzydziestu członków załogi zostało zabitych lub ciężko rannych. Drugi samolot uderzył w USS „Whitehurst”, a płonąca benzyna przedostała się do kabiny radiowej i przyległych korytarzy. W wyniku wybuchu zginął na miejscu Irvin Paul, który został uderzony wyrwanymi z zawiasów drzwiami kabiny; „True” Lofton zaś zmarł wskutek uduszenia, próbując uciekać przed ogniem i dymem.
Łącznie między październikiem 1944 a sierpniem 1945 roku w atakach kamikaze zginęło około 3800 japońskich pilotów, w tym 1036 pilotów wojskowych startujących z bazy lotniczej w Chiranie. Śmierć poniosło ponad 7000 żołnierzy alianckich.