Fragment opowiadania „książki i róże”
– Montserrat, widziałaś już gazetę? – zawołała do niej Assunta z drugiego końca rzędu balii.
– Nigdy nie zaglądam do gazety – odpowiedziała Montserrat z nitką w ustach.
– Montserrat, Montserrat od klucza – zanuciła siedząca obok niej Marta.
Pozostałe dziewczyny podjęły monotonny śpiew, dopóki igła w dłoni Montse nie znieruchomiała.
– No dobrze, co was tak bawi, dziewczyny?
– Mówią o ogłoszeniu, które zamieściła poranna „La Vanguardia” – powiedziała Señora Gaeta, kładąc gazetę na pokrywie koszyka do robótek Montse.
Montse starannie składała nitkę pod linijkami farby drukarskiej, gdy czytała:
Enzo Gomez z Gomez, Cruz i Molina prosi o kontakt kobietę, która nosi imię Montserrat i jest w posiadaniu klucza długości półtora cala.
Nie mówiąc już ani słowa, bystrooka Señora Gaeta podniosła szkarłatną nić długości półtora cala i podsunęła ją do klucza Montse. Długość się zgadzała. Señora Gaeta położyła dłoń na ramieniu Montse, po czym poszła na przód sali skontrolować stertę świeżo zrobionego prania, zanim zostanie zaniesione do właściciela. Gwar wokół Montse stawał się ogłuszający.
– Montse, nie idź – to pułapka! Dokładnie coś takiego było w tym odcinku Pioruna i niewykrywalnych trucizn…
– Cała nasza Cecylia, znowu myli życie z jedną ze swoich ukochanych powieści radiowych… Co za ohydna wyobraźnia…
– Spójrzmy prawdzie w oczy, co, Montse? Nie za dobrze radzisz sobie z praniem, musiałaś się urodzić w bogatej rodzinie!
– Montserrat, nigdy nie zapominaj, że ja, Laura Morales, zawsze cię kochałam… Pamiętasz, że pierwszego dnia podzieliłam się z tobą moim lunchem?
– Jak wprowadzi się do rezydencji, wszystkie się u niej pomieścimy na weekend – no dalej, Montse! Jeden weekend w roku.
– Moja panie – interweniowała w końcu Señora Gaeta. – Mam dziś migrenę. Cisza albo wszystkie będziecie szukały pracy w piekle.
Motnse nie odrywała oczu od pracy. Był to jedyny sposób na to, by zachować spokój w umyśle.
*
Notariusz Enzo Gomez spojrzał na jej ręce i na mundurek, nim popatrzył w oczy. Jej dłonie były szorstkie od żrącego mydła i twardej wody – zwalczyła chęć schowania ich za plecami. Zamiast tego rozpięła łańcuszek i wyciągnęła klucz w stronę notariusza. Podała mu swoje imię, a on zabrzęczał pękiem kluczy trzymanych w kieszeni.
– Jedynym sposobem jest sprawdzenie, czy klucz otworzy zamek. Zatem chodźmy.
Droga, którą ruszyli, była znajoma.
– Czasami chodzę do galerii sztuki, tu na końcu tej ulicy – powiedziała Montse i wskazała palcem.
Gomez już wcześniej na nią zerkał, ale po tych słowach, zaczął się w nią wpatrywać.
– Chodzisz czasami do Galerii Salazara?
– Tak… Wystawiają w niej obrazy…
– Nie znam się na dzisiejszych artystach; tak naprawdę można polegać tylko na starych mistrzach… Ale właśnie tam idziemy, do Galerii Salazara.
Gomez zatrzymał się, wyciągnął z aktówki tekturową teczkę, z niej kartkę i przeczytał na głos:
– Wbrew rozsądkowi, lecz zgodnie z obietnicą złożoną mojemu bratu, Isidoro Salazarowi, ja, Zacarias Salazar, pozostawiam bibliotekę w moim domu przy Carrer Alhambra numer siedemnaście niejakiej Montserrat, która wystąpi z kluczem do biblioteki jako dowodem roszczenia. Jeżeli roszcząca nie wystąpi w ciągu pięćdziesięciu lat od mojej śmierci, niech zamek biblioteki zostanie zmieniony w celu położenia kresu temu absurdowi. Skoro nie sposób znaleźć matkę, to jak miano by znaleźć córkę?
Enzo schował teczkę.
– Mam nadzieję, że to pani – powiedział. – Poznałem dziś mnóstwo Montserrat w związku z tym listem, ale większość z nich to cwaniaczki. Ale pani – mam nadzieję, że to pani. Czy jest pani… Co pani wie o rodzinie Salazarów?
– Nigdy nie zaglądam do gazety – odpowiedziała Montserrat z nitką w ustach.
– Montserrat, Montserrat od klucza – zanuciła siedząca obok niej Marta.
Pozostałe dziewczyny podjęły monotonny śpiew, dopóki igła w dłoni Montse nie znieruchomiała.
– No dobrze, co was tak bawi, dziewczyny?
– Mówią o ogłoszeniu, które zamieściła poranna „La Vanguardia” – powiedziała Señora Gaeta, kładąc gazetę na pokrywie koszyka do robótek Montse.
Montse starannie składała nitkę pod linijkami farby drukarskiej, gdy czytała:
Enzo Gomez z Gomez, Cruz i Molina prosi o kontakt kobietę, która nosi imię Montserrat i jest w posiadaniu klucza długości półtora cala.
Nie mówiąc już ani słowa, bystrooka Señora Gaeta podniosła szkarłatną nić długości półtora cala i podsunęła ją do klucza Montse. Długość się zgadzała. Señora Gaeta położyła dłoń na ramieniu Montse, po czym poszła na przód sali skontrolować stertę świeżo zrobionego prania, zanim zostanie zaniesione do właściciela. Gwar wokół Montse stawał się ogłuszający.
– Montse, nie idź – to pułapka! Dokładnie coś takiego było w tym odcinku Pioruna i niewykrywalnych trucizn…
– Cała nasza Cecylia, znowu myli życie z jedną ze swoich ukochanych powieści radiowych… Co za ohydna wyobraźnia…
– Spójrzmy prawdzie w oczy, co, Montse? Nie za dobrze radzisz sobie z praniem, musiałaś się urodzić w bogatej rodzinie!
– Montserrat, nigdy nie zapominaj, że ja, Laura Morales, zawsze cię kochałam… Pamiętasz, że pierwszego dnia podzieliłam się z tobą moim lunchem?
– Jak wprowadzi się do rezydencji, wszystkie się u niej pomieścimy na weekend – no dalej, Montse! Jeden weekend w roku.
– Moja panie – interweniowała w końcu Señora Gaeta. – Mam dziś migrenę. Cisza albo wszystkie będziecie szukały pracy w piekle.
Motnse nie odrywała oczu od pracy. Był to jedyny sposób na to, by zachować spokój w umyśle.
*
Notariusz Enzo Gomez spojrzał na jej ręce i na mundurek, nim popatrzył w oczy. Jej dłonie były szorstkie od żrącego mydła i twardej wody – zwalczyła chęć schowania ich za plecami. Zamiast tego rozpięła łańcuszek i wyciągnęła klucz w stronę notariusza. Podała mu swoje imię, a on zabrzęczał pękiem kluczy trzymanych w kieszeni.
– Jedynym sposobem jest sprawdzenie, czy klucz otworzy zamek. Zatem chodźmy.
Droga, którą ruszyli, była znajoma.
– Czasami chodzę do galerii sztuki, tu na końcu tej ulicy – powiedziała Montse i wskazała palcem.
Gomez już wcześniej na nią zerkał, ale po tych słowach, zaczął się w nią wpatrywać.
– Chodzisz czasami do Galerii Salazara?
– Tak… Wystawiają w niej obrazy…
– Nie znam się na dzisiejszych artystach; tak naprawdę można polegać tylko na starych mistrzach… Ale właśnie tam idziemy, do Galerii Salazara.
Gomez zatrzymał się, wyciągnął z aktówki tekturową teczkę, z niej kartkę i przeczytał na głos:
– Wbrew rozsądkowi, lecz zgodnie z obietnicą złożoną mojemu bratu, Isidoro Salazarowi, ja, Zacarias Salazar, pozostawiam bibliotekę w moim domu przy Carrer Alhambra numer siedemnaście niejakiej Montserrat, która wystąpi z kluczem do biblioteki jako dowodem roszczenia. Jeżeli roszcząca nie wystąpi w ciągu pięćdziesięciu lat od mojej śmierci, niech zamek biblioteki zostanie zmieniony w celu położenia kresu temu absurdowi. Skoro nie sposób znaleźć matkę, to jak miano by znaleźć córkę?
Enzo schował teczkę.
– Mam nadzieję, że to pani – powiedział. – Poznałem dziś mnóstwo Montserrat w związku z tym listem, ale większość z nich to cwaniaczki. Ale pani – mam nadzieję, że to pani. Czy jest pani… Co pani wie o rodzinie Salazarów?