KSIĄŻKOWIR, 5.10.2019
Żyjemy w czasach, w których medycyna stoi na naprawdę wysokim poziomie. Dzięki nowoczesnym terapiom niektóre rodzaje raka, jak na przykład rak nerki, przestały już być wyrokiem śmierci, a stały się chorobą przewlekłą. Nie można powiedzieć, że ludzkie ciało nie ma już żadnych tajemnic, bo chociażby mózg nadal ma ich całkiem sporo, ale generalnie bez większych obaw możemy iść do lekarza ze swoim problem. Nawet jeśli nie zostaniemy cudownie uleczeni, przynajmniej taką wizytę przeżyjemy. Chorzy na przestrzeni wieków nie mieli takiego komfortu. Zwykłe przeziębienie mogło się dla nich skończyć śmiercią, jeśli postanowili zastosować się do porad medyka. A jakie to były porady? Ano różne, bo wszystko leczyło się wszystkim. Wystarczyło, że zaobserwowano pozytywne działanie jakiejś substancji na jedną przypadłość, a już ordynowano ją do leczenia wszystkich schorzeń po kolei. Masz hemoroidy? Trzeba upuścić krew. Masz złamane serce? Bez upuszczenia krwi się nie obędzie, bo przecież złamane serce idzie w parze z hemoroidami.
Szarlatani to dzieło dwójki autorów: Lydii Kang, lekarki oraz pisarki, i Nate’a Pedersona, bibliotekarza, historyka i niezależnego dziennikarza. Całość jest dość makabryczna, miejscami niesmaczna, miejscami przerażająca i skutecznie odbiera apetyt, także zapomnijcie o czytaniu tej książki do kotleta. Niemający pojęcia o medycynie ludzie wpadali na iście niedorzeczne pomysły, które często kończył się tragicznie i nie jest to wina autorów. Ta książka musiała być niesmaczna, a co za tym idzie nie dziwi forma narracji, jaką wybrali sobie Kang i Pederson: jest więc sarkastycznie i ironicznie, choć na wypadek gdyby trafił się czytelnik traktujący wszystko dosłownie, czasem autorzy zastrzegają się, że jedynie żartują.
Książka jest podzielona na pięć części skategoryzowanych tematycznie. Autorzy zaczynają od opisu najróżniejszych wykorzystań pierwiastków (pomyślelibyście, żeby leczyć się rtęcią? Nie? A co powiecie na odrobinę złota, by być zawsze pięknym i młodym?), by potem opowiedzieć o tym, jak ludzie wykorzystywali dary natury (mówi wam coś nazwa strychnina? Tak, to ta popularna trucizna. Jacyś chętni, by stosować ją jako środek na erekcję? Nieco ponad sto lat temu chętnych nie brakowało) i zwierzęta. Ludzie zresztą też. Pewnie każdy z was słyszał o wykorzystywaniu pijawek w upuszczaniu krwi (metoda dobra na wszystko!), ale czy wiecie, że równie chodliwym środkiem „leczniczym” były ludzkie zwłoki? Chyba logiczne, że jeśli z kogoś był chłop na schwał, to po zjedzeniu jego spreparowanych zwłok lub wypiciu krwi przejmie się od niego siłę i żywotność, co? Chcecie spróbować? Mamy też rozdział o narzędziach, z którego możemy dowiedzieć się tego i owego o lewatywie (którą niegdyś obok wywoływania wymiotów wykonywano cyklicznie, by oczyszczać ciało), przyżeganiu i wywoływaniu pęcherzy (co powiecie na taką teorię: boli brzuch? Trzeba przypiec skórę na brzuchu w okolicach, gdzie boli, to ból przejdzie w przypalone miejsce, gdzie już będzie sobie można z nim poradzić) czy początkach chirurgii i narkozy. Ostatni rozdział traktuje o tajemnych mocach i możemy przeczytać w nim m.in. o próbach wykorzystania elektryczności w leczeniu… cóż, w zasadzie wszystkiego (bo czemu nie?) czy leczniczej mocy królewskiego dotyku.
Mogłabym jeszcze tak długo, bo książka jest ogromny kompendium wiedzy może nie do końca użytecznej, ale z pewnością fascynującej. Podczas lektury najbardziej uderzyło mnie to, że jeśli tylko jakaś rzecz działała na jedno, ludzie niezmiennie wychodzili z założenia, że na wszystko inne też musi. Wiem, że teraz łatwo potępiać, ale jednak brakowało wcześniej tak zwanego „zdrowego rozsądku”. I choćby ku przestrodze warto się z Szarlatanami zapoznać.
https://naszksiazkowir.blogspot.com/2019/10/lydia-kang-nate-pedersen-szarlatani.html