Czym jest muzyka? Skąd się bierze? Dlaczego niektóre połączenia dźwięków tak bardzo nas poruszają, podczas gdy inne, na przykład szczekanie psa lub pisk opon samochodu, dla wielu osób są trudne do zniesienia? Niektórzy z nas na szukaniu odpowiedzi na te pytania spędzają większość swojego życia zawodowego. Inni uważają, że takie rozbieranie muzyki na czynniki pierwsze jest jak analizowanie składu chemicznego płótna Goi z pominięciem walorów artystycznych dzieła, nad którym artysta pracował. Martin Kemp, historyk sztuki Uniwersytetu Oksfordzkiego, zauważa, że artyści i naukowcy są do siebie w pewien sposób podobni. Artyści w większości nazywają swoją pracę eksperymentowaniem – elementem ciągu wysiłków w dążeniu do zbadania jakiegoś powszechnego problemu lub określenia punktu widzenia. Mój bliski kolega – również po fachu – William Forde Thompson (muzykolog kognitywista i kompozytor pracujący na Uniwersytecie w Toronto) dodaje, że w pracy naukowców i artystów wyróżnia się podobne etapy rozwoju: kreatywno-rozpoznawczy etap „burzy mózgów”, po którym następują etapy testowania i dopracowywania, zwykle wiążące się z postępowaniem według ustalonych procedur, lecz nierzadko dopełniane kreatywnym rozwiązywaniem problemów. Pracownie i studia artystów oraz laboratoria naukowców również są do siebie podobne jako miejsca, w których jednocześnie realizuje się wiele mniej lub bardziej niedokończonych projektów. Każde z nich musi być wyposażone w specjalistyczne narzędzia, a wyniki pracy – w odróżnieniu od ostatecznego projektu mostu wiszącego lub operacji deponowania pieniędzy na rachunku bankowym na koniec dnia roboczego – podlegają interpretacji. Rzeczą wspólną dla artystów i naukowców jest umiejętność funkcjonowania w sytuacji, w której rezultaty ich pracy stale podlegają interpretacjom i reinterpretacjom. Praca artystów i naukowców to koniec końców poszukiwanie prawdy, lecz przedstawiciele obu obozów zdają sobie sprawę, że prawda jest z natury uwarunkowana kontekstem i zmienna, zależna od punktu widzenia, a to, co dziś jest prawdą, jutro może się okazać obaloną hipotezą lub zapomnianym dziełem sztuki. Przykładów nie trzeba szukać daleko: Piaget, Freud czy Skinner byli autorami teorii, które początkowo zyskiwały powszechne uznanie, a po pewnym czasie upadały (lub co najmniej ulegały drastycznej korekcie). W muzyce wiele zespołów przedwcześnie obwołano epokowymi. Grupę Cheap Trick nazwano nowymi Beatlesami, a Rolling Stone Encyclopedia of Rock poświęciła kiedyś tyle samo miejsca zespołom Adam and the Ants i U2. Były czasy, kiedy ludziom nie mieściło się w głowach, że kiedyś mało kto na świecie będzie znał takie nazwiska, jak Paul Stookey, Christopher Cross czy Mary Ford. Dla artysty celem obrazu lub kompozycji nie jest oddanie prawdy ostatecznej, lecz pewnego aspektu prawdy uniwersalnej; o tym, że mu się udało, świadczy fakt, że jego dzieło przemawia do ludzi i porusza ich bez względu na kontekst czy uwarunkowania społeczne i kulturowe. Dla naukowca celem teorii jest oddanie prawdy „na teraz” – zastąpienie starej prawdy przy jednoczesnym dopuszczeniu do świadomości, że pewnego dnia i ta teoria zostanie zastąpiona nową „prawdą”, ponieważ na tym polega rozwój nauki.
Muzyka wyróżnia się spośród wszystkich rodzajów działalności człowieka tym, że jest wszechobecna i odwieczna. W żadnej ze znanych nam kultur człowieka istniejących obecnie lub w dowolnym momencie w przeszłości nie brakowało muzyki. Pośród najstarszych artefaktów znajdowanych podczas wykopalisk prowadzonych w miejscach bytowania ludzi i praludzi są instrumenty muzyczne: flety z kości i kawałki skór zwierzęcych naciągniętych na pieńki drzew jako bębny. Zawsze gdy ludzie gromadzą się z jakiegoś powodu, towarzyszy im muzyka: podczas wesel i pogrzebów; z okazji ukończenia studiów; gdy mężczyźni wyruszają na wojnę; w czasie imprez sportowych na stadionach, wieczornego wyjścia na miasto, modłów, romantycznej kolacji; matki kołyszą dzieci do snu, a studenci uczą się do egzaminów z muzyką w tle. Muzyka jest i była częścią codziennego życia, istotniejszą wręcz dla kultur nieuprzemysłowionych niż współczesnych zachodnich społeczeństw. W naszej kulturze dopiero względnie niedawno, czyli jakieś pięćset lat temu, ukształtował się podział społeczeństwa na odrębne klasy wykonawców muzyki i słuchaczy muzyki. W większości świata i przez większą część dziejów ludzkości tworzenie muzyki było czynnością równie naturalną jak oddychanie i chodzenie, i każdy w nim uczestniczył. Sale koncertowe, przeznaczone do wykonywania muzyki, powstały dopiero w kilku ostatnich stuleciach.
Jim Ferguson, którego znam, odkąd chodziliśmy do tej samej szkoły średniej, jest obecnie profesorem antropologii. Jim to jeden z najzabawniejszych i piekielnie inteligentnych ludzi, jakich znam, ale jest nieśmiały – nie wiem, jak udaje mu się prowadzić zajęcia na uczelni. Kiedy doktoryzował się na Harvardzie, prowadził badania terenowe w Lesotho, państewku graniczącym z każdej strony z RPA. Pracując i rozwijając kontakty ze społecznością jednej z tamtejszych wiosek, Jim cierpliwie zdobywał zaufanie mieszkańców, aż pewnego dnia zaproszono go do wspólnego wykonania jednej z ich pieśni. Poproszony o zaśpiewanie wraz z owymi przedstawicielami ludu Sotho, odpowiedział: „Ja nie umiem śpiewać”, co było zgodne z prawdą. Występowaliśmy razem w orkiestrze szkolnej i Jim wprawdzie świetnie grał na oboju, ale nie był w stanie zanucić nawet najprostszej melodii. Wieśniacy nie potrafili pojąć ani wytłumaczyć sobie jego odpowiedzi. Dla ludu Sotho śpiewanie to zwyczajna, codzienna czynność, którą wykonują wszyscy, młodzi i starzy, mężczyźni i kobiety, a nie zajęcie dla garstki wybrańców.
Nasza kultura, a także nasz język rozróżniają klasę zawodowych wykonawców – Arthurów Rubinsteinów, Ell Fitzgerald i Paulów McCartneyów – i rzeszę pozostałych ludzi. My, czyli ta rzesza, płacimy za to, by ci zawodowcy bawili nas, pozwalając się słuchać. Jim zdawał sobie sprawę, że żaden z niego śpiewak ani tancerz, a śpiew i taniec w miejscu publicznym oznaczały dla niego mniej więcej tyle, co uznanie się za zawodowca. Za to mieszkańcy wioski wbili w niego wzrok, pytając: „Jak to nie umiesz śpiewać?! Przecież umiesz mówić!”. Kiedy później Jim opowiadał mi o tamtym zdarzeniu, stwierdził: „Dla nich było to tak niepojęte, jak gdybym powiedział, że nie potrafię chodzić ani tańczyć, choć mam obie nogi”. Śpiew i taniec były naturalną częścią życia każdego człowieka, nierozerwalnie z nim powiązaną i dotyczącą każdego bez wyjątku. W języku sesotho, oraz w wielu innych językach świata, czasownik „śpiewać” (ho bina) oznacza też taniec. Brak rozróżnienia wynika z założenia, że śpiewanie wiąże się z ruchami ciała.
Kilka pokoleń wstecz, przed nastaniem telewizji, wiele rodzin siadywało w kręgu i muzykowało dla zabawy. Dziś ogromny nacisk kładzie się na technikę i umiejętności oraz na to, czy dany muzyk jest „dość dobry”, by grać dla innych. W naszej kulturze wykonywanie muzyki stało się czynnością niejako zastrzeżoną – a rzesze pozostałych ludzi słuchają. Przemysł muzyczny to jedna z największych branż działających w Stanach Zjednoczonych, zatrudniająca setki tysięcy ludzi. Zyski z samej sprzedaży płyt sięgają trzydziestu miliardów dolarów rocznie, nie mówiąc o sprzedaży biletów na koncerty, tysiącach kapel występujących w piątkowe wieczory w knajpach jak Ameryka Północna długa i szeroka, czy trzydziestu miliardach piosenek pobranych za darmo za pomocą programów wymiany plików w 2005 roku. Amerykanie wydają więcej pieniędzy na muzykę niż na seks czy leki na receptę. Zważywszy jak żarłoczna to konsumpcja, jestem skłonny stwierdzić, że większość Amerykanów to biegli słuchacze muzyki. Mamy zdolności poznawcze pozwalające nam wyłapywać fałszywe nuty, wyszukiwać muzykę, która nam się podoba, zapamiętywać setki melodii, a także przytupywać w rytm muzyki, co wiąże się z analizowaniem metrum – procesem, z którego złożonością nie radzi sobie większość komputerów. Dlaczego słuchamy muzyki i dlaczego jesteśmy skłonni wydawać tak dużo na słuchanie muzyki? Dwa bilety na koncert mogą spokojnie kosztować tyle, ile wynoszą tygodniowe wydatki na żywność w czteroosobowej rodzinie, a cena jednej płyty kompaktowej równa się cenie koszuli, ośmiu bochenków chleba lub podstawowego miesięcznego abonamentu telefonicznego. Rozumiejąc, dlaczego lubimy muzykę i co nas do niej przyciąga, mamy szansę poznać istotę natury człowieka.
Pytania o podstawową – i powszechną – zdolność człowieka są siłą rzeczy pytaniami o ewolucję. Zwierzęta wykształciły pewne fizyczne uwarunkowania w reakcji na otoczenie, a cechy liczące się w porze godowej były przekazywane w genach kolejnym pokoleniom.